Piotr M.rzecze:
Zazwyczaj zanim nabiję fajkę, wybiorę odpowiednią szkocką i zamrożę lód, albo krócej - zanim zabiorę się za lekturę, gugluję kim jest autor i niby dlaczego ma moralne prawo napisać taką właśnie książkę. Rzecz jest o tyle ważna w przypadku książek non-fiction, że bardzo nie chciałbym wpaść w pułapkę czytania autorów piszących o rzeczach zupełnie dla nich nieznanych (kołczing i rozwój osobisty, patrzę się na ciebie!). W przypadku “Wojny Niemców” nie uczyniłem tego. Zwyczajnie zapomniałem. Fakt ten wyszedł dopiero po lekturze, gdy wpisałem autora w Google. Otóż Nicholas Stargardt jest urodzonym w Australii, profesorem historii na Oxfordzie, zajmującym się najwyraźnie tematyką socjopolityczną drugiej wojny światowej.
Jeśliby podejść do książki od strony materialnej, wziąć do ręki, przekartkować, spróbować poczuć jej ciężar, to szybko uderzyć może czytelnika fakt, że ponad jedna ósma książki to… bibliografia. Tak, jest to bibliografia. Temat znany świetnie studentom (lub byłym studentom), nad którymi w końcu rozciągnęły się ciemne chmury pisania pracy dyplomowej. Książka kończy się relatywnie szybko (żeby nie powiedzieć nagle) i czytelnik, który nie zauważył wcześniej, że tekst właściwy kończy się akurat tam, może czuć się nieco zasmucony. Zapłaciłem za 850 stron, a kończy się na 650! O co chodzi? A no właśnie.
Zachowałem, co prawda, czujność rewolucyjną, tak więc wiedziałem co mnie czeka. Zazwyczaj długość bibliografii jest wprost proporcjonalna do jakości odrobionej pracy domowej, tak więc z zadowoleniem muszę przyznać że Stargardt swoją odrobił znakomicie. Nie to, że należałoby mniej oczekiwać od oksfordzkiego profesora. W zasadzie nie ma jednej strony, aby tezy, same w sobie przedstawione przejrzystym i ładnym językiem, nie nosiły małej liczby oznaczającej pozycję w bibliografii, pod którą czytelnik może się zapoznać z daną tezą. Książka jest więc nie tylko dobrą lekturą per se, ale stanowić może źródło wartościowe pod względem naukowym!
Przejdźmy do właściwej recenzji. Temat drugiej wojny światowej wydaje się tematem nieco już wyświechtanym, począwszy od obrazów jednoznacznie bohatersko-żołnierskich, z którymi to właściwie każdy miał już do czynienia, do pejzaży naturalizmu pokroju twórczości Borowskiego. Ciągle jednak niedomiar jest lektur atakujących problem z punktu widzenia narodu niemieckiego. Rzeczywiście, postawa Niemców wobec całego zła, które wyrządzili (ale i któremu zostali poddani), wydawać się może w najlepszym razie niezrozumiała. Przypomnijmy, że przez kilka dobrych lat cały naród brał udział w totalnej wojnie, opór zaś stawiał do samego gorzkiego końca. Jeśli postawa taka na pierwszy rzut oka wydaje się komuś nieciekawa i oczywista, to pozostaje mi jedynie pogratulować zrozumienia rzeczywistości i zaprosić na piwo. Dla mnie było to zupełnie nieoczywiste, tak więc wylądowałem z “Wojną Niemców” na kanapie na dłużej.
Wydawało mi się, że byłem przygotowany na to o czym traktuje książka – przynajmniej gdy zapoznałem się z ocenami i opiniami na jej temat. Nie mniej jednak poczułem się trochę zbyt pewnie. Być może spodziewałem się ujęcia całościowego i wyczerpującego temat. Trochę pomogły mi w tym dość batalistyczne i dokładnie opisujące wojnę z perspektywy żołnierzy pierwsze rozdziały. Po pewnym czasie zaczęło mi brakować punktu widzenia żołnierzy innych armii, aż mnie oświeciło – w końcu jest to „Wojna Niemców”. Na próżno będzie nam tu szukać odczuć Polaków czy Francuzów. Książka tyczy się tego jak tę wojnę przyjmowali Niemcy. Nie jest to minusem – wszak literatury opisującej problem z drugiej strony (chociażby „Wojna totalna. Armia czerwona od klęski do zwycięstwa” która leży już chwilkę na półce i ładnie się do mnie uśmiecha) jest aż nadto. Uważam, że jest to punkt do którego można się przyczepić i jednocześnie go bronić. „Wojna Niemców” nie może stanowić w żadnym razie kompendium o II wojnie światowej. Występować może jedynie jako uzupełnienie dla kogoś, kto przeczytał już kilka książek/lektur na ten temat i posiada pewien kontekst historyczny. Osoba nowa w temacie tego konfliktu zbrojnego sporo straci, nie powtórzywszy sobie wcześniej najważniejszych faktów i bitew – autor nie zajmuje się wprowadzeniem i na start oczekuje od czytelnika chociażby podstawowych wiadomości.
Jeśli już jesteśmy w temacie opisu wojny z perspektywy samych sprawców, to najlepszym chyba słowem na to w jaki sposób została ona scharakteryzowana jest wyraz „całościowo”. W trakcie wojny toczyło się tam normalne życie i możliwość zobaczenia w jaki sposób deformowała je wojna i jej realia – takie jak racjonowanie żywności, brak dostępności podstawowych środków do życia czy chociażby zwykła rozłąka bliskich z żołnierzami. Tym ostatnim autor poświęcił dużo należytej uwagi. Zmartwienie, czy aby mąż/żona są dalej wierni leżało ciężko na sercach oddzielonym od siebie na skutek służby wojskowej. Środki, którymi starali się jakoś zaleczyć takie rany były przynajmniej pomysłowe, a pisać o nich tu nie będę. Byłaby to jedna z niewielu okoliczności do spoilowania książki historycznej ☺
Oczywiście autor nie oszczędził nam również tych smutniejszych części polityki cywilnej III Rzeszy, którą była eksterminacja Żydów, pacjentów szpitali psychiatrycznych czy osób uznanych na „niepotrzebne”. O ile o takich faktach szeroko już wiadomo, to na temat reakcji zwykłych obywateli III Rzeszy wiadomo niewiele. Właśnie w taką wiedzę uzbraja Stargardt, cytując listy czy relacjonując osobiste historie osób, którym życie przecięła właśnie taka ścieżka. Czyni to takie historie bardziej przystępnymi, ubierając je w ludzi, zamiast suchych liczb (których autor także nie oszczędził).
Zabiegiem narracyjnym, dzięki któremu książkę czyta się dużo lepiej, było wprowadzenie czegoś na kształt bohaterów. Te dramatis personae to ludzie, którzy faktycznie istnieli, zaś ich historie odtworzył autor na podstawie materiałów, które się po nich zachowały. Gdy autor porusza jakieś zagadnienie tematycznie zgodne z ich doświadczeniami, to całkiem możliwe, że w następnym akapicie wyłonić może się chociażby postać fotoreporterki, a czytelnik dowie się nieco więcej na temat tego jaki stosunek miała do frontu wschodniego. Celem książki nie jest jednak relacjonowanie historii bohaterów, służą oni jednak jako urozmaicenie. Pod koniec w zasadzie można przestać o nich słyszeć, stanowią oni raczej wisienkę na torcie a nie fundament lektury.
Opisując zarówno sceny prozaiczne jak i te przerażające czy zastanawiające, autor – jeśli w danej chwili nie cytuje czyjegoś listu – stosuje prostą narrację. Skutecznie unika on oceniania postaw moralnych uczestników, jak gdyby chcąc pozostawić ich interpretację czytelnikowi. Może po prostu chciał on aby odstąpić od takiej oceny? Wszak oceny wystawiać powinno się dopiero po dogłębnym zrozumieniu tematu, co osobiście na styku tak wielu interesów i poglądów uważam za przynajmniej bardzo trudne. Tak czy inaczej, bez nadziewania się na moralizatorstwo książkę czyta się sprawnie i przyjemnie, przyswajając sobie niezbędne fakty w formie która i tak potem zaowocuje rozmyślaniami. W końcu dobre książki nie kończą wraz z ostatnią stroną.
Wiele zyskuje czytanie “Wojny Niemców” z wcześniej przygotowaną, lub chociażby skądś wyskubaną, otwartą osią czasu z najważniejszymi datami - autor skupia się bardziej na opisaniu konkretnego zjawiska niż na opisaniu wydarzenia. Zdarza się znalezienie w jednym zdaniu przekroju nawet 3 lat, podczas których to sytuacja zdążyła odwrócić się o 180 stopni, wykręcić beczkę i przejść się z Kubusiem Puchatkiem na lody, niekoniecznie wracając na miejsce. Nie jest to jakaś szczególna wada książki - być może po prostu wypadkowa tego, jak moje przetwarzanie wiedzy historycznej wypadło w starciu z Stargardtem. Niby jakąś tam wiedzę na temat drugiej wojny mam, jednak stwierdziłem że trzymanie tego wszystkiego w pamięci podczas czytania książki zwyczajnie zabijałoby przyjemność z lektury, tak więc podejście takie gorąco polecam każdemu, kto chciałby podjąć się wyzwania.
Lektura „Wojna Niemców” nie była straconym czasem. Uzupełniła moje wiadomości, a przede wszystkim pozostawiła rozważania na naprawdę długie tygodnie. Nie bardzo rozumiałem, w jaki sposób całe społeczeństwo pchnąć można było do ludobójstwa, które praktycznie do końca wojny cieszyło się poparciem zwykłych obywateli. Teraz, może nie do końca mieści mi się to w głowie, ale dostrzegam już jak coś takiego można zrobić. Autor zadbał o to, aby wyjaśnić to przystępnym i zrozumiałym językiem, bez oszczędzania detali ale na całe szczęście unikając oceniania i moralizowania. Dokładnie opisy wszystkich aktów przemocy w zasadzie na każdym froncie, wraz z logicznymi przesłankami, które do tego prowadziły oraz opisem problemów którzy sami Niemcy ponosili z tego tytułu (i to niekoniecznie dopiero w Norymberdze) pozwalają dokładniej przyjrzeć się tym występkom i ułatwić wyobrażenie sobie tego, jak w świetle wojny z człowieka wychodzić mogą jego najlepsze i najgorsze cechy. Jeśli poszukujecie lektury, która tak zadziała na wasz mózg – śmiało polecam.
Jeśli nie, to chociaż popatrzeć można na zdjęcia wykonane przez jedną z bohaterek książki. Warto.
Piotr Maślanka
23.11.2017 Rzeszów