LADIES MAN
Nie przepadam ze harlequinami. Przeczytałam kilka w szkole
średniej, zdenerwowały mnie swoją schematycznością i na długi czas skutecznie
zniechęciły do czytania nie tyko romansów, ale i literatury obyczajowej. Powolutku
przekonałam się do obyczajówek, ale awersja do tzw. „literatury kobiecej” nadal
pozostała. Jednak gdy co raz głośniej robiło się o pani Katy Evans za sprawą
serii „Real”, a później „Manwhore”, a opinie na temat jej książek były w
gruncie rzeczy pozytywne, postanowiłam sięgnąć po zachwalaną mi przez koleżankę
pozycję „Ladies man”. Miałam nadzieję, że jak w przypadku powieści
obyczajowych, dam się przekonać i urozmaicę sobie czytanie fantastyki innymi
gatunkami.
Na początku historia zapowiada się niewinnie. Przystojny,
bogaty facet i jego przyjaciółka, która pijana, postanawia zaryzykować i
powiedzieć, że ma do niego słabość. Na imprezach, po alkoholu, nie takie rzeczy
się dzieją. Tahoe okazuje się rycerski, żartobliwie ją spławia i wydaje się, że
wszystko jest w porządku. Gina znajduje chłopaka, od czasu do czasu widuje
obiekt swoich westchnień – w końcu należą do jednej paczki, jeżdżą na
wycieczki. Nawiasem mówiąc, leczenie kimś złamanego serca się, nie sprawdza,
ale to moja prywatna opinia. W międzyczasie Tahoe pomaga Ginie z poszukiwaniami
domu i pomaga pozbierać się w trudnych sytuacjach – tak w końcu robią
przyjaciele. Ale później już się robi mniej cukierkowo. Ja się grzecznie pytam
– w jakim kurorcie są przeźroczyste, zewnętrzne kabiny prysznicowe, gdzie
możesz podziwiać nagiego sąsiada wracając ze swojego domku? Jak można wyleczyć
ból po stracie ukochanej osoby, sypiając z kim popadnie jednocześnie tłumacząc
komuś, że nie chce się go krzywdzić podejściem, które sugeruje, że wszystkie
jego partnerki są jedynie dekoracją i nie ma do nich za grosz szacunku? Kto
całuję swoją kumpelę, mówiąc, że to nie ma sensu i później zabiera ją na wypad
do rodziców? I dlaczego faceta idealizujemy, jest niczym półbóg, idealny z
każdej strony, a jednocześnie cieszymy się, że dziewczyna podoba mu się bez
makijażu, w potarganych włosach i bez figury modelki. I akcja ze zdjęciami –
jak dla mnie chore. Brzmi jak klasyczny przykład toksycznej relacji… A ostatnie
kilkanaście stron – nie mogłam – tyle bezsensu na raz to zbyt duży ciężar.
Z każdą stroną zmarszczenie brwi pogłębiało się i narastała
myśl dzwoniąca z tyłu głowy, czy naprawdę ktoś chciałby coś takiego przeżyć (ja
bym padła psychicznie) i jak wyglądałaby ta relacja po dłuższym czasie. Gdzie
zaufanie, gdzie poleganie na sobie? Miłość wszystko wybaczy i zaleczy? Chyba
nie taka jak przedstawiona w tej opowieści. A później się dziwimy, że kobiety
się dają krzywdzić swoim facetom i mówią, że na bank pod tym bad boyem siedzi
dobry facet i one go zmienią. A robienie awantur i chorobliwa zazdrość, to
oznaka, że partnerowi zależy. Taaaa… No chyba nie.
Książki nie polecam. Miałam ochotę zostawić ją na tej ławce i o niej zapomnieć... Zupełnie nie trafiła w mój gust, nie
zgadzam się z jej filozofią, bohaterowie do mnie nie przemawiają. Co nie
zmienia faktu, że takich par jest pełno na świecie, może nawet w moim sąsiedztwie.
„Ladies man” doczytałam do końca tylko i wyłącznie dlatego, żeby móc się rzetelnie
odnieść do całości historii, męcząc się i prawie płacząc nad głupotą ludzką.
Niestety nadal trwam w przekonaniu, że kobiety nie umieją pisać erotyków.
Chyba, że ktoś z Was ma do polecenia NAPRAWDĘ dobrą historię, wtedy odważę się
spróbować. Propozycje? :D
To polecam serię Tangled od Emmy Chase :D Zabawna, bardzo urocza i gorąca :D :D
OdpowiedzUsuńOk, przetestuję! :D Dziękuję za polecenie :D
Usuń